Czesław śpiewa:
"Każdy plan można zmienić
Lecz wolę życie bez planu
Jak tylko odkurzę mieszkanie
Zdobędę mury Libanu"
Ja tam mimo wszystko w życiu wolę mieć pewne rzeczy zaplanowane, a po sobotnim odkurzaniu mieszkania zdobywam na karcie SD nowe foty na bloga. W jednej kwestii jednak muszę się z Czesławem zgodzić: każdy plan można zmienić. Ba, czasami nawet trzeba!
Taka sytuacja: sobotnie popołudnie. Pomysł na sesję jest - prolog do kolejnych postów z niedawno powstałą knajpka w tle. Knajpka o nazwie wymownej, ze stoliczkami, kawusią, "fracuskim" rogalikiem. Słowem cud miód, miło i przyjemnie. Miało pójść jak po maśle, później miałam porozpływać się nad swoim czekoladowo-biszkoptowym zestawem, zachwytami przyprawiając czytelnika o mdłości. I coś pozgrzytało.
5 minut od "klapnięcia" przy stoliku: pani przynosi menu. Ogródek prawie pusty, oprócz nas konsumuje w nim jedna rodzinka "2+2".
10 minut po rozdaniu menu: pani przychodzi zebrać zamówienie. Nic wielkiego: dwie kawy i dwa rogaliki.
Mija kolejne 15 minut: nadal siedzimy przy pustym stoliku - zaczynam się niecierpliwić, ale liczę, że już za 2-3 minuty napiję się tej kawy.
Mija kolejne 5 minut: widać za szybą Panią wskazującą na nasz stolik. Patrzymy po sobie - coś jest nie tak. Widać, że pani się kręci po kafejce, chwilę później kiwa ręka do współpracowników i mówi "Ciao". Wychodzi. Skończyła zmianę.
Ogródek z niesmakiem opuszczamy i my. Szukamy innego miejsca do tła zdjęć.
Mimo całkowicie pustej kafejki Pani przez Pan 20 minut nie przekazała prostego zamówienia. Mocno ponad pół godziny siedzimy przy pustym stoliku.
SYTUACJA NR 2: inna kawiarenka - także "świeżutka". Piękne wnętrze, bardzo przyjemny ogródek, no aż chce się siedzieć i delektować klimatem. Przychodzi pan "kelner" i czar prysł. Dresowe spodnie, niedoczyszczone trampki, wygnieciony t-shirt, i szczerze: nawet bym tego nie zauważyła... gdyby nie jego paznokcie. Delikatnie reasumując: reklamowane preparaty Scholl czy Steper były by dla nich bardzo wskazane :]. Po mojej głowie chodzi tylko myśl: "mam nadzieję, że on chociaż tylko podaje, a nie przygotowuje zamówienie...". Ogólnie jakoś wszyscy tam "po cywilu" - zupełnie jakby z innej bajki niż anturaż kafejki. Na szczęście widzę, że przygotowuje kto inny. Dzielnie zostaje do końca, ale wracać tam nie zamierzam.
SYTUACJA NR 3: strefa płatnego parkowania w mieście. Uczciwie wrzucam miedziaki do parkomatu, a "wypluty" w podzięce kwitek umieszczam za szybą auta. Przychodzę za jakiś czas, w którym za moją wycieraczką zdążył wyrosnąć mandat na 50 zł. Mam szczęście, bo na horyzoncie przechadza się jeszcze pomarańczowa kamizelka. Podchodzimy do auta wyjaśnić sprawę i słyszę "Ojej, nie zauważyłam kwitka. Bo jest on raczej po stronie pasażera, a zawsze patrzę na stronę kierowcy". Bez komentarza.
SYTUACJA NR 4: płatny parking na jeziorem - bardzo rozległy. Koszt usługi 10 zł. Weekend, "ludziów jak mrówków". Sprawnie zorganizowanie zarządzanie parkingiem, ludki stoją z tablicami "w boksie miejsc wolnych brak", doinformowani, kierują auta do wolnych boksów, gdzie jest cień. Wow, jestem pod wrażeniem. To samo miejsce - tydzień później: przy "boksie" siedzi gość, na plażowym krzesełku, gra na telefonie. "Czy jest tam coś wolnego?" - pytam. "YY,co?" ... chyba mu przeszkodziłam. Obraca od niechcenia głowę w stronę boksu... "yy chyba tak". Jego wzrok wędrował z powrotem na ekran telefonu. Wjechałam. Miejsc wolnych nie było :]. Ugryzłam się w język.
Zestaw jaki jest każdy widzi, więc nie będę już o nim pisać. Zostawiam za to pytanie do dyskusji w kontekście powyższych sytuacji: przesadzam czy jednak mój niesmak jest uzasadniony?
P.S. przez kilka najbliższych dni mnie tu nie będzie :). Jadę na własne oczy przekonać się co to "Elegancja ..." ;). Jak wrócę obiecuję nadrobić wszystkie lektury blogowe :).
Spodnie, Top - Orsay
Kurtka - Big Star
Buty - H&M
Torba - Stradivarius