środa, 16 września 2015

PROLOG: Savoir-vivre


Czesław śpiewa:
"Każdy plan można zmienić
Lecz wolę życie bez planu
Jak tylko odkurzę mieszkanie
Zdobędę mury Libanu"


Ja tam mimo wszystko w życiu wolę mieć pewne rzeczy zaplanowane, a po sobotnim odkurzaniu mieszkania zdobywam na karcie SD nowe foty na bloga. W jednej kwestii jednak muszę się z Czesławem zgodzić: każdy plan można zmienić. Ba, czasami nawet trzeba!

Taka sytuacja: sobotnie popołudnie. Pomysł na sesję jest - prolog do kolejnych postów z niedawno powstałą knajpka w tle. Knajpka o nazwie wymownej, ze stoliczkami, kawusią, "fracuskim" rogalikiem. Słowem cud miód, miło i przyjemnie. Miało pójść jak po maśle, później miałam porozpływać się nad swoim czekoladowo-biszkoptowym zestawem, zachwytami przyprawiając czytelnika o mdłości. I coś pozgrzytało.

5 minut od "klapnięcia" przy stoliku: pani przynosi menu. Ogródek prawie pusty, oprócz nas konsumuje w nim jedna rodzinka "2+2".
10 minut po rozdaniu menu: pani przychodzi zebrać zamówienie. Nic wielkiego: dwie kawy i dwa rogaliki.
Mija kolejne 15 minut: nadal siedzimy przy pustym stoliku - zaczynam się niecierpliwić, ale liczę, że już za 2-3 minuty napiję się tej kawy.
Mija kolejne 5 minut: widać za szybą Panią wskazującą na nasz stolik. Patrzymy po sobie - coś jest nie tak. Widać, że pani się kręci po kafejce, chwilę później kiwa ręka do współpracowników i mówi "Ciao". Wychodzi. Skończyła zmianę.
Ogródek z niesmakiem opuszczamy i my. Szukamy innego miejsca do tła zdjęć.
Mimo całkowicie pustej kafejki Pani przez Pan 20 minut nie przekazała prostego zamówienia. Mocno ponad pół godziny siedzimy przy pustym stoliku.

SYTUACJA NR 2: inna kawiarenka - także "świeżutka". Piękne wnętrze, bardzo przyjemny ogródek, no aż chce się siedzieć i delektować klimatem. Przychodzi pan "kelner" i czar prysł. Dresowe spodnie, niedoczyszczone trampki, wygnieciony t-shirt, i szczerze: nawet bym tego nie zauważyła... gdyby nie jego paznokcie. Delikatnie reasumując: reklamowane preparaty Scholl czy Steper były by dla nich bardzo wskazane :]. Po mojej głowie chodzi tylko myśl: "mam nadzieję, że on chociaż tylko podaje, a nie przygotowuje zamówienie...". Ogólnie jakoś wszyscy tam "po cywilu" - zupełnie jakby z innej bajki niż anturaż kafejki. Na szczęście widzę, że przygotowuje kto inny. Dzielnie zostaje do końca, ale wracać tam nie zamierzam.

SYTUACJA NR 3: strefa płatnego parkowania w mieście. Uczciwie wrzucam miedziaki do parkomatu, a "wypluty" w podzięce kwitek umieszczam za szybą auta. Przychodzę za jakiś czas, w którym za moją wycieraczką zdążył wyrosnąć mandat na 50 zł. Mam szczęście, bo na horyzoncie przechadza się jeszcze pomarańczowa kamizelka. Podchodzimy do auta wyjaśnić sprawę i słyszę "Ojej, nie zauważyłam kwitka. Bo jest on raczej po stronie pasażera, a zawsze patrzę na stronę kierowcy". Bez komentarza.

SYTUACJA NR 4: płatny parking na jeziorem - bardzo rozległy. Koszt usługi 10 zł. Weekend, "ludziów jak mrówków". Sprawnie zorganizowanie zarządzanie parkingiem, ludki stoją z tablicami "w boksie miejsc wolnych brak", doinformowani, kierują auta do wolnych boksów, gdzie jest cień. Wow, jestem pod wrażeniem. To samo miejsce - tydzień później: przy "boksie" siedzi gość, na plażowym krzesełku, gra na telefonie. "Czy jest tam coś wolnego?" - pytam. "YY,co?" ... chyba mu przeszkodziłam. Obraca od niechcenia głowę w stronę boksu... "yy chyba tak". Jego wzrok wędrował z powrotem na ekran telefonu. Wjechałam. Miejsc wolnych nie było :]. Ugryzłam się w język.

Zestaw jaki jest każdy widzi, więc nie będę już o nim pisać. Zostawiam za to pytanie do dyskusji w kontekście powyższych sytuacji: przesadzam czy jednak mój niesmak jest uzasadniony?

P.S. przez kilka najbliższych dni mnie tu nie będzie :). Jadę na własne oczy przekonać się co to "Elegancja ..." ;). Jak wrócę obiecuję nadrobić wszystkie lektury blogowe :).


Spodnie, Top - Orsay
Kurtka - Big Star
Buty - H&M
Torba - Stradivarius

czwartek, 10 września 2015

LALKA i "KOZIAKI"

Każdy odcinek "Ulicy Sezamkowej" (która emitowana była jeśli dobrze pamiętam w soboty o godz. 7:30 rano, a dla której gotowa byłam wstawać już 6.00) sponsorowana była przez wybraną literkę lub cyferkę. Niech więc nawiązując do tej świeckiej tradycji sponsoringu, dzisiejszego posta sponsoruje literka "K", jak kozaki. "Ulica Sezamkowa" - fajny, sympatyczny program dla dzieci i z dziećmi, których momentami nieprzewidywalne zachowania wprawiały w zakłopotanie stworki zamieszkujące tytułową ulicę :). Pamiętacie ? :)



Dziś już nie zaglądam na Ulicę Sezamkową, ale mam wrażenie, że Ulica Sezamkowa często zagląda do mnie :). W minioną sobotę znowu była sobota, a jak jest sobota, to zazwyczaj włóczymy się po fajnych miejscach (no dobra po różnych miejscach niekoniecznie fajnych :P, najczęściej wzdłuż budowanej DTŚki, komentujemy co się zmieniło od ubiegłego tygodnia, roztrząsając czy zdążą w terminie :P) i robimy foty do bloga. I tak dotarliśmy do Parku Chopina, gdzie mieści się gliwicka Palmiarnia. Było to z resztą w MOIM planie zamierzone, bo miała tam być wystawa fotografii zwierzątek do adopcji ze schronisk w Gliwicach i okolicy. Miała być, ale chyba wewnątrz Palmiarni, gdzie już nie dotarliśmy, bo trafiliśmy na jakąś "imprezę" przed Palmiarnią. Jako że w oko moje od razu wpadły panny poubierane w długie,jasne sukienki z farbanami, w kapeluszach, z parasolami - słowem, tak piękne, jakby mój zeszłotygodniowy sen o podróży w czasie się jednak spełnił :D - instynkt popchnął mnie do źródła tego zamieszania, gdzie dość szybko zorientowałam się, że cała akcja ma związek z publicznym czytaniem "Lalki" (5 września 2015 r. - zdjęcia z tej akcji: TU (klik) POLECAM!). W tej wielkiej euforii utonęłam z aparatem w ogromnym morzu ludzkich głów, znowu trąc poczucie czasu. Gdy nasyciłam już zmysły, zrobiłam zwrot, by do tego "szczęścia" zaciągnąć i fotografa, zobaczyłam na horyzoncie czerwoną flagę. UUuu...naciąga niebezpieczeństwo. "Piknik Seniora. Tu jesteśmy - cała impreza to Piknik Seniora". To chyba jeszcze nie jesteśmy w jej grupie docelowej... Ewakuowaliśmy się więc równie niespodziewanie jak przybyliśmy, i nie muszę chyba dodawać, że odebrałam gromkie "podziękowania" ;), za zapewnienie nam wejściówek na tę fajną zapewne imprezę, szkoda tylko, że o co najmniej 50 lat za wcześnie...Kiedy ja naprawdę chciałam tylko na zwierzątka :P ...

I właśnie w tym momencie, gdy obieram ten "podziękowalny" bukiet kwiatów, przełykając karmelowe Caffe Frappe z Mc Donald's (niekarmelowe mi nie smakuje) słyszę mijającą nas dziewczynkę z Dziadkiem:

"A dlaciego ta pani ma ublane koziaki??"

Pffff...... dobrze, że już przełknąć zdążyłam, bo inaczej nie tylko kurtka ale i sukienka była by w kolorze kawy z mlekiem. "Dobrze Ci tak :P" - wiadomo, do bukietu podziękowań wisienka z tortu gratis :P.

Uśmiechnęłam się i poszliśmy czym prędzej dalej. Trzeba przyznać, że dzieci są najszczersze i mają najtrafniejsze uwagi. Przypomniało mi się od razu, jakże często sama wpuszczałam na różne miny moich rodziców, gdy nadawałam Pani fryzjerce, że Mama mówi, iż Babcia przychodząc od fryzjera wygląda jak pudel (lata 80' - epoka słynnej "trwałej" ;)), albo opowiadając Pani w zerówce, że Tata śpi na walizce (własna interpretacja zasłyszanego "życia/spania - na walizkach" - częstych podróży) i inne takie smaczki ...

Koniec końców zamiast zdjęć w Parku Chopina tradycyjnie zlądowaliśmy w moim Parku Szwajcaria, no i przynajmniej pooglądałam sobie zwierzątka, dużo zwierzątek, bo kaczki chyba się rozmnożyły i pływa ich z piętnaście :D !!!!!

Dlaciego mam koziaki? "Koziaki" mam dlatego, bo to są botki, lekkie, z przewiewnymi dziurkami po bokach, bo są ze skóry naturalnej, oddychają więc sobie, bo jest wrzesień i nie ma już upałów, bo nie czuję się komfortowo w sukienkach z typowo kobiecym bucikiem - mam wrażenie, że nie stąpam w nich twardo ziemi, i dlatego muszę je przełamywać ciężkim butem, bo pasowały kolorystycznie do zamszowej kurtki nabytej za całe 37 zł + przesyłka na vintageforever.pl, bo lubię nosić botki, bo boho lubię, a z bo-ho lubię bo-tki. Dlatego noszę "koziaki" :). "K" - jak "koziaki".



Sukienka - Orsay
Kurtka - vintageforever.pl
Buty - Lasocki
Torba - Orsay

czwartek, 3 września 2015

VABANK: Wąsacze i Torbacz

Każda inicjatywa podejmowana w Gliwicach ma chyba tyle samo zwolenników, co przeciwników. Czasami warto jednak spojrzeć ponad lokalne niesnaski i cieszyć się kulturą, muzyką, klimatem, a wszystko to zostało dostarczone w ramach akcji „Muzyczny Rynek”, jaka miała miejsce w sierpniowe weekendy.

Jako że w sobotnie wieczory na Rynek tak czy tak chadzam, udało mi się za załapać na dwa takie wieczorki. O ile w połowie sierpnia trafiłam na standardy „nowoorleańskie”, i było to miłe, smaczne, tak grający w minioną sobotę również rodzime rozrywkowe kawałki „ENERJAZZER” porwał moją wyobraźnię. Spora gromada ludzi wokół niewielkiej sceny, na której fantastycznie produkuje się pięciu „men in black” w czerwonych muchach i szelkach, a do tego nieformalny roztańczony parkiet… Muszę przyznać, że siedząc w gwarnym ogródku piwnym, przy saksofonowych dźwiękach „Vabanku” i obserwując dancing na środku Rynku można było przenieść się w czasie. Tak mogło wyglądać to miasto przed wojną, gdy główna ulica nie była centrum bankowo-finansowym, tylko kulturalno-handlowym, z niewielkimi sklepikami, co krok kawiarniami z markizą, kinami, teatrami… Ludzie nie gnali na przód, tylko potrafili cieszyć się „tu i teraz”. Takie rozważania zawsze prowadzą mnie do wspomnień, kiedy za dziecka regularnie odwiedzałam z Prababcią niewielką kawiarnię w pobliżu Rynku i pożerałyśmy puchary bitej śmietany z bakaliami :). Nic produktywnego. Nic pośpiesznego. Nie dzwonił telefon w torebce, nikt nie wytykał kalorii czy cholesterolu. Degustacja deseru i wolnego czasu.

Kilkadziesiąt lat PRLu i młody, agresywny kapitalizm zrobiły swoje, ale co począć. Tyle prywaty. Teraz coś o zestawie.

Hmm, wyszło nieco …zaskakująco nawet jak dla mnie. Jest trochę boho, trochę minimalistycznie, trochę hipstersko, takie nie wiadomo co, ale dobrze sprawdziło się w opisanej powyżej aurze. Pierwszym zaskoczeniem są 11cmetowe „wąsacze” :D. Wąsacze - tak nazywam moje nowe buty, bo patrząc na nie z góry mam wrażenie, że to buzia jakiegoś mocno zarośniętego suma :D. Nic więcej - na Rynek podjechać, powyglądać i wrócić. Żadnego zastosowania praktycznego. Po prostu ujęły mnie, bo mają w sobie coś z trzewika XIX-wiecznej pensjonarki. Wąsacze dobrze zgrały się z Torbaczem, więc będzie z nich para na dłużej. Swoją drogą ostatni raz kupowałam parę szpilek dwa lata temu - więc oprócz "Wąsaczy" zamówiłam jeszcze jedne, nie ma co rozmieniać się na drobne. Średnia za ostatnie 2 lata utrzymana, a następne takie szaleństwo dopiero w 2017 roku :D.

Dziurawe boyfriendy… odchodzące ponoć w tym sezonie do lamusa (ale kogo to obchodzi ;) :P). Szkoda mi było wiosną wtopić 150 zł w dziurawe spodnie, więc w Domu Mody Lidl kupiłam je za 39zł, a dziury zrobiłam sama. Trochę to jednak trwało… Muszę przyznać, że chodzi się w nich bardzo wygodnie. Są takie...swojskie :D. Zastanawiałam się, czy nie zestawiać ich z całkiem białym t-shirtem, ale robiło się zbyt minimalistycznie, dlatego wygrał ten z obrazkami-pocztówkami rodem niczym ze Space Coast - hipstersko i sufrersko ;).

Nadal lekko, wakacyjnie i przymróżeniem oka ;). Słowem zestaw Vabank, bo może wywołać niesmak u wielbicieli "czystych" stylów z połączenia.




Z cyklu "Mamo - ja w tych butach chodzę!!! I nawet nogę podnieść mogę" :D


Bluzka - Orsay
Spodnie - Lidl (dziury popełniłam ja)
Buty - DeeZee
Marynarka - nn (SH)
Kapelusz - Orsay
Torba - H&M
Okulary - gratis z promocji "Fa" :)