poniedziałek, 30 listopada 2015

WIND OF CHANGE


Miałam trochę wątpliwości, czy używać tego tytułu, bo kawałek z przyczyn wiadomych urósł do rangi kultowego hymnu, ale koniec końców Skorpiony są zespołem rozrywkowym, a nie nietykalnym reliktem, więc dlaczego nie? :) Panów bardzo lubię, a odkąd gra z nimi polski pierwiastek – Paweł „Baby” Mąciwoda, to tym bardziej.

Zdjęcia zrobiliśmy w jeden z tych słonecznych, aczkolwiek bardzo wietrznych listopadowych dni. Wiatr ten przyniósł zmiany, zapowiadane w poście podsumowującym rok tego bloga. Co jest źródłem tych zmian? Wy i wasze modowe doświadczenia. Inspirujecie mnie, i zachęcacie do lepszych ubraniowych wyborów. Oto tylko klika przykładów na to, co mnie nakręca.

Na początku października podjęłam wyzwanie Klary z The Robot That Had a Heart. W dużym uproszczeniu Klara postanowiła że nie będzie kupować ubrań przez rok, a jeśli trzeba będzie to sobie coś uszyje. Kto czyta, ten wie ;). Klara napisała:

„Sobie wyznaczyłam rok, ale może Wy chcecie przetestować siebie chociaż przez miesiąc albo przez kwartał? Spróbujecie? Byłoby ciekawie zobaczyć, jak inni podchodzą do takiego wyzwania i jakie wyciągną wnioski.”

Szyć nie umiem, więc aż tak ambitnego celu sobie nie postawiłam, ale 1.10.2015 postanowiłam, że do końca roku z sieciówki będę kupować tylko jedną rzecz w miesiącu, a jak będę czegoś potrzebować – kupię w ciucholandzie. I tego postanowienia się trzymam. W październiku kupiłam jeden kremowy top w Orsay’u za 20zł, a w listopadzie kaszmirowy sweter w h&m, który mogliście oglądać w klasycznym poście. Sweter nie był tani, ale mogłam sobie na niego pozwolić, dzięki temu, że zamiast 10 bulbi postawiłam na jedną, dobrej jakości rzecz.

Dotychczas z podziwem i niedowierzaniem spoglądałam na perełki, na jakie natrafiają blogerki w sh, ale sama widzę, jak zmienia się i moja szafa, inspirowana Waszymi postami.

Jak określa pisze o swoim blogu nasza Stara Lumpeksiara:

„Bloga założyłam po to, aby przekonać przynajmniej jedną osobę, że lumpeksy są dobre zarówno dla portfela jak i naszego stylu.”
No to przekonałaś mnie :) - teraz czas na nowe wyzwania :P.

Wzięłam też sobie do serca to co napisała Ewa Viosna:

"Ja naprawdę mam szczęście jeżeli chodzi o lumpeksowe łupy. Dzięki nim moja szafa wzbogaciła się o prawdziwe perełki, na które normalnie nie mogłabym sobie pozwolić, jak spodnie z wełny dziewiczej, jedwabne koszule i kaszmirowe swetry, czy chociażby jeansy Levis, Acne czy Lee. Ciucholandy pozwalają mi połączyć małe możliwości finansowe i moją miłość do naturalnych tkanin i dobrego wykonania."
Absolutnie się pod tym rękami i nogami podpisuję. Moja szafa dzięki ciucholandom także dostała nowy zastrzyk jakości: kaszmirowa, sztruksowa i aksamitna marynarka, dwa wełniane sweterki, a dla mojego portfela ich zakup był praktycznie nieodczuwalny.

Kiedy znalazłam sweter z dzisiejszej sesji, wbiło mnie w podłogę. Na wieszaku wisiał sobie taki, w ładnym kolorze, widać gruby, cieplutki, więc sięgnęłam a tam w środku napis „Dollce&Gabbana”. Musiałam mieć minę, jakbym na ulicy znalazłam milion dolarów i rozejrzała się, czy zaraz ktoś nie podleci i nie powie, że to jego. Jak to?? To to jeszcze wisi, i nikt tego nie zauważył, nie kupił? Po chwili euforii nastąpił smutek... ale to przecież i tak na pewno podróbka ;( … Zajrzałam do środka - Made in Italy, skład wełna 80%, poliamid 20%. A nich mnie! Nawet jeśli to podróbka, to może chociaż nie oszukali na składzie materiału i będę mieć ładny, wełniany sweter za 20zł! Może to jest dziecinne, ale ubranie z takim szyldem mam po raz pierwszy w życiu, i gdyby nie ciucholand pewnie nigdy bym go nie miała. Wiem, że są wśród Was osoby mające dośw. z takimi markami, jeśli kto umie, to proszę o zweryfikowanie, czy jest szansa na autentyczność tego produktu, czy niestety to tylko fałszywy alarm.

Skórzana spódnica - to jest hmm "rodzinna spódnica", ale jej historię zostawimy sobie na inny raz, bo i tak czytania jest sporo :)

Dziewczyny, dzięki że inspirujecie! :)


Spódnica - nn
Buty - Lasocki (CCC)
Sweter - Dollce&Gabbana?? (SH)
Kapelusz - H&M
Torebka - Mohito
Szal - New Yorker

czwartek, 26 listopada 2015

AMBITNY POST


"AMBICJA. Czy to tylko samo dobro i napędzacz ludzkości ku rozwojowi własnemu i świata, czy jednak powód czegoś odwrotnego. A czego? Może ktoś zechce się wypowiedzieć?"

Wybrałam temat zaproponwany przez Sivkę, ale...wygląda na to, że nie wiem. Najzwyczajniej w świecie nie wiem. I na nie nie odpowiem.

To co tutaj zamieszę będzie zbiorem rozważań, wniosków, wewnętrznym dialogiem do którego i Was zapraszam.

Można by się zastanowić się nad trzema pułapkami świata ambicji, jakimi są: zazdrość, chciwość i niecierpliwość . Kto nie wpadnie w ich sieci, ten może wyda dobre owoce... jeśli będzie mieć w życiu odrobinę szczęścia.

Zazdrość - tkwiąca w ambitnej jednostce, dopadająca wciąż zakompleksionych, niepewnych siebie, nieprzekonanych o byciu najlepszym, choćby i byli. Z drugiej strony czająca się zazdrość ambitnych, zdolnych aczkolwiek nie tak genialnych współtowarzyszy, którzy dobrze wiedza, że sami tak daleko nie zajdą, ale przynajmniej podstawią nogę, żeby ktoś inny nie skorzystał.

Chciwość – zaślepiająca chciwość, wyłączająca nie tylko myślenie, ale i zasady wzajemnego poszanowania. Pożądanie pieniędzy, sławy, splendoru, władzy. Niestety może dopaść każdego.

Niecierpliwość i droga na skróty: dopada osoby z niesamowitym potencjałem, które czują nosem, że ich wielki sukces jest tuż tuż, ale trzeba poczekać na dobry moment, trzeba może jeszcze trochę popracować, skupić się na celu, a nie odcinać już w głowie kuponów od przyszłego sukcesu.

Przykład numer 1: Lillehammer 1994: Nancy Kerrigan and Tonya Harding.


źródło: internet


Tonya Harding. Absolutnie genialna – jak czytamy na wiki – w roku 1991:
Pierwsza kobieta która ukończyła potrójnego aksla w "programie krótkim";
Pierwsza kobieta któa wykonała dwa potrójne aksle w "zawodach indywidualnych";
Pierwsza w historii, która ukończyła wykonanie układu: potrójny aksel* a podwójnym tulupem*.
(*Nazwy spolczyłam, nie wiem czy dobrze, ale łyżwiarsto to się zazwyczaj ogląda, więc z grubsza wiadomo o co chodzi.)

Brzmi imponująco, prawda? Nie były to raczej sukcesy przypadkowe, a owoc ciężkiej pracy przez lata.

Tonya – ciężko trenująca, ambitna, impulsywna, mocno przeżywająca porażki, co widać było podczas relacji zawodów. Po roku 91’ nie idzie już tak łatwo, ale apetyt na olimpijskie złoto pozostaje.

Nancy – brązowa medalistka z Albertville, mistrzyni rodzimych zawodów 93’. Podobnie zdolna, ambitna, pracowita.

Czy Tonya po tylu latach ciężkiej pracy, wyrzeczeń, rosnących ambicji podkręcanych spektakularnymi sukcesami miała prawo myśleć, że złoty medal należy się jej? No miała. Czy czuła, że nie jest w takiej formie jak trzy lata wcześniej? No pewnie czuła, i czuła że w wyścigu po złoto Nancy wiedzie prym. Czy zazdrościła Nancy? Jestem przekonana, że tak.

Czy Tonya mogła odpuścić, jeśli nie teraz, to może za 4 lata? No mogła, ale poszła na skróty – wyeliminować „rywalkę” i zająć pierwsze miejsce. Kilka tygodni przed Olimpiadą pewien zbir uderza Kerrigan w kolano. Jak się później okazuje, za owym atakiem stoi Tonya i jej mąż. A gdzie sportowa zasada „Fair play” … No nie tędy droga…

Wstyd, lamet, wykluczenie z zawodów – tym dla Hardnig kończy się jej „ambicja”. Kerrigan – no cóż - jakkoliwek głupio to nie zabrzmi miała wielkiego pecha, padła ofiarą przerostu ambicji nad chwilowymi możliwościami Harding.


źródło: internet


Przykład numer 2: Salt Lake City 2002: Adam Małysz i Sven Hannawald

Podobną "wojnę ambicji" obserwowaliśmy podczas skoków Małysza i Hannawalda.


źródło: internet


Skromy i ciuchtki, opanowany Adam, który "chciał tylko dobrze skakać" -> nastawianie na czynność, chcę dobrze skakać, jeśli skoczę w Salt Lake City nalepiej, to w efekcie będzie złoto.

Sven Hannavald - absolutnie genialny, jedyny w historii zwycięzca wszystkich zawodów turnieju Czterech Skoczni, z wymalowanym na twarzy cieśnieniem na sukces, wiecznie obrażony na cały świat, jak sie później okazuje walczący z anoreksją i depresją. Nastawiony na sukces - na sukces przede wszystkim.

Co prawda nigdy nie posunął się do kroku na miarę Harving, ale kipącą zazdrość dało sie wyczuć przez odbiorniki telewizyjne. No i jaki finał tej historii? Gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta, więc czarodziej Simmon "Harry Potter" Amman wyskoczył daleko jak Filip z Konopii, jak gumka z majtek i pooooszybował prosto po złoto ucierając nosa wszytskim. I dobrze. Jakby nasz Adam miał gdzieś poźniej w barze na mieście dostać od Svena z półobrotu łubuduuu "Oddawaj medal"!!! to lepiej, że go wygrał Simmon, o niego nikt zazdrosny nie był :).


źródło: internet


A symatyczny Noriaki Kasai nie był zazdrosny, ani nie miał cisnienia, chciwy też chyba nie jest, bo w reklamach kasiury nie bije, ma 44 lata i ciągle skacze, widocznie bardzo lubi. Jego cierpoliwość została nagrodzona i wieku 42 lat zdobył srebro w Soczi. Można, no można! I to jest dla mnie PRZEGOŚĆ. Zdrowoambitny!


źródło: internet


Tradycyjnie nie będę nikogo nominować do dalszej zabawy, za to zadam zadanie domowe :). Kto ma ochotę na ambitne kino, gdzie temat ambicji przewija się co sekundę, jest płacz, zazdrość, leje się krew ale nadal jest ambitnie, niech obejrzy "Whiplash".


źródło: internet



P.S. Wybaczcie, że nie zdązyłam odpowiedzieć na Wasze komentarze do poprzedniego posta, prace nad obecnym zajęły mi tyle czasu, że na odpowiedzi po prostu go brakło. Postaram się nadrobić to w weekend! :)

poniedziałek, 23 listopada 2015

MA TO SENS!


Ostatnio narobiłam rabanu, że temat o ambicjach będzie, i tak ambitnie wyszło, że post niegotowy :}. Zatem proszę o cierpliwość, ambicje na pewno się pojawią, a póki co odkrywam koło, czyli odrobina klasyki :).

Zanim założyłam swojego bloga, to o blogsferze wiedziałam niewiele, a właściwie to nic. Jednym z nielicznych blogów jakie odwiedzałam był MLE, o którym usłyszałam kiedyś w radiu. Wiadomo, Kasię każdy zna. Bloga odwiedzam do dziś, więc kiedy w przedsprzedaży pojawił się „Elementarz stylu” pomyślałam „dlaczego nie?”, nie bardzo zastanawiając się nad tym, czego się po nim spodziewać.

Stara dobra prawda, nie powinno oceniać się „książki po okładce”, i zazwyczaj staram się tego nie robić, ale tym razem było trochę inaczej. Książka ma dużo fajnych fot, więc siłą rzeczy od razu gdy wpadła w moje ręce nie mogłam się oprzeć pokusie jej „przewertowania”, a co z a tym idzie wraz z fotami wpadły w moje oczy cytaty wyrwane z kontekstu. No i trzeba przyznać, że w pierwszym odruchu zrobiło mi się trochę nieswojo, kiedy wyczytałam takie zdanie:

„Nie wszystkie elementy stroju dandysa możesz przemycić do swojej szafy. Nakrycia głowy, takie jak meloniki czy kaszkiety, kamizelki, butonierki, krawaty z pewnością są już trochę staromodne i włączenie ich do kobiecej stylizacji wymaga szczególnego talentu, dlatego sama trzymam się od nich z daleka.”

SIC! Moja szafa??? To zdecydowanie nie jest książka dla mnie. Najeżyłam się i nabrała przekonania, że „Elementarz” będzie przekonywał nas, iż minimalizm jest stylem jednym słusznym. Ok, przebrnę, przeczytam jak już i tak mam, ale pewnie nic nie wyniosę.

No i powinnam się z „Elementarzem” przeprosić. Ku własnemu zdziwieniu książka wciągnęła mnie. Przede wszystkim, zrozumiałam jej cel: „Elementarz” to elementarz – absolutnie podstawowa wiedza na temat ubraniowych klasyków, podana w przyjemny sposób. Ogarnięcie pięciu kolorów: czerni, granatu, bieli, szarości i beżu, stara zasada mniej czyli więcej, kilka prostych recept na uniknięcie codziennej medytacji przed szafą. W końcu w elementarzu pierwszoklasisty też nikt nie zachęca do czytania opowiadań Iwaszkiewicza, bo dzieciaczki mogłyby na nich polec. No ale kto zdolnemu zabroni! :).

Jak napisała autorka:
„Dziś nadal mam problem ze wstawaniem z łóżka po pierwszym dzwonku budzika, ale wybór stroju nie powoduje u mnie nawet najmniejszego stresu. Nie dlatego bynajmniej, że z dnia na dzień ujawnił się mój nadprzyrodzony talent. Po prostu obiektywnie oceniłam swoje zdolności i przestałam się silić na coś, czego i tak nie umiałam robić. Starałam się za bardzo, bo wydawało mi się, że włożenie na siebie zwykłych (a w gruncie rzeczy po prostu pasujących do siebie) rzeczy to pójście na łatwiznę.Za każdym razem chciałam wyglądać wyjątkowo. Wtedy jeszcze nie widziałam, ze lepsze jest przeciwnikiem dobrego".

"Pragmatyczne podejście do ubrań wcale nie oznacza, że masz zrezygnować z eksperymentowania do końca życia (...) Opanowanie podstaw doda Ci pewności siebie i w którymś momencie sama zauważysz, że stać Cię na więcej".


No ma to sens, przyznać trzeba że ma to sens zwłaszcza rano, gdy każda minuta jest na wagę złota, a wskazówka po 7.00 złośliwie przyśpiesza.

Autorka nic nie narzuca, nie wymusza, nie dyktuje że tak jest najlepiej, najfajniej. Czerpie z własnych doświadczeń, i daje wskazówki "ku przestrodze". Ogólnie polecam książkę wszystkim ciągle jeszcze swego stylu poszukującym, blogsferze młodszej, a także tym, którzy w lekki i przyjemy sposób chcą uporządkować swoją wiedzę o modowej klasyce. Jak dla mnie ma to sens.

Nie znaczy to oczywiście, że teraz przesiadam się na klasykę! Bez obaw, nic z tych rzeczy, nadal będę koczować na mojej Bohemian Street, bo do Classic Street jakoś mi daleko, ale myślę że od czasu do czasu można zrobić sobie tam przejażdżkę :), ma to sens.

W międzyczasie trafiła mi się też miła niespodzianka. 6 listopada tuż przed 16.00 doczytałam się, że Kasia będzie od 18.00 promować książkę w katowickim Empiku. Po krótkiej nardzie z Fotografem stwierdziliśmy, że pojedziemy, dobry pretekst aby jeszcze zawitać tu i tam. Spotkanie z autorką udane, sama Kasia sympatyczna, uśmiechnięta, niestety Fotograf za tego typu „eventami” nie przepada, ruszył na podbój Silesii, więc pamiątkowego zdjęcia nie mam, ale za to mam pamiątkową dedykację :). Zdjęcia z moją „stylówką” ze spotkania „dofociliśmy” kolejnego dnia już w Gliwicach.


...bo każdy ma swoją klasykę :)...
źródło: liverpoolecho.co.uk


Płaszcz - Orsay
Buty - Lasocki
Spodnie - Orsay
Sweter - H&M
Torba - H&M
Okulary czarne - nn (promocja Fa)
Okulary pszczółki - Opta Katowice

poniedziałek, 16 listopada 2015

DAS IST SCHÖN ! :)


Na początku wszystkim raz jeszcze dziękuję, za miłe słowa pod ostatnim postem, zestaw był dosyć "niedzisiejszy", ale cieszy mnie bardzo, że się spodobał. Oczywiście składam samokrytykę, bo jak usłyszałam pisze się "Wiek Adaline", a nie "Adeline", zatem wszystkich zdegustowanych przepraszam. Dodatkowo informuję, iż przyjęłam zaproszenie Sivki i w następnym poście będę pisać o ambicji, pewnie będzie dużo tesktu i zero obrazków, zatem zwolennicy współczesnego pisma piktograficznego mogą być nieco rozaczarowani. Po tym mniej lub bardziej udanym wstępie przejdźmy do wątku głównego.

Jakiś czas temu miałam urodziny, i mimo iż rodzeństwa nie posiadam, to na brać studencką zawsze liczyć można, tak więc od studenckich sióstr i braci dostałam niespodziankę - wyczesaną zamszową torbę polskiej marki Słoń Torbalski. Dzięki :) !

Nigdy nie miałam okrągłej torby, zatem radocha tym większa, a co za tym idzie to ilość skojarzeń i pomysłów z cyklu durnych. Metalowa sprzączka do regulacji paska tak fajnie brzdęka, że na dzień dobry wkręciło mi się, że to tamburyn. Hi hi hi, ha ha ha później gitara rodem z kapeli Staśka Wielanka, itd. Teraz już mi przeszło, i torba jest przede wszystkim torbą.

Co wspólnego ma tamburyn z jazzem? No właśnie niewiele. Tak samo niewiele jak ta torba z moimi nowymi butami - obiektywnie patrząc czarne, lakierowane półbuty do zamszowej zielonej torby jest zestawieniem prosto z czapy. Tylko mnie to jakoś nie przeszkadza.

Torba za to od razu zagrała mi z koszulą, którą chciałam pokazać od dłuższego czasu, ale szukałam dla niej odpowiedniego towarzystwa, żeby było retro, ale nie „babciowato”. Ile koszula ma lat – nie wiem, ale chyba jest dosyć stara. U mnie w domu wisi już ponad 15 lat, a przywiozłam ją od znajomych z Austrii, u których mieszkałam jeszcze w szkole średniej na letnim kursie językowym.

Pamiętam jak Frau Hilde segregowała rzeczy. Miała otwartą szafę, na łóżku była usypana szmaciana górka, a ona brała kolejne elementy i rozwieszała je w dłoniach przed sobą. Następne przez dłuższą chwilę przypatrywała się im z zaciekawieniem. Nie mam pojęcia, co w tym czasie działo się w głowie Frau Hilde – czy przywoływała wspomnienia związane z tymi rzeczami, czy po prostu badała ich dalszą zdatność do użytku. Kiedy coś jej się spodobało, na twarzy pojawiał się dyskretny, promienny uśmiech i mówiła sama do siebie „Jaaa… das ist schön” :), kiedy coś nie spełniało jej wymagań czoło zachmurzało się i odrzucała rzecz na bok „Nein, das nicht!”. Co by nie mówić, pozbywaniu się tych rzeczy towarzyszyły emocje :). Jak się pewnie domyślacie, skoro mam koszulę, to trafiła ona do kategorii „schön” ;). W ówczesnym czasie szczerze mówiąc nie bardzo mi się podobała, ale nie chciałam być niegrzeczna i odmówić, bo widziałam ile to segregowanie kosztowało emocji i wysiłku, więc koszula i kilka innych rzeczy przyjechało ze mną do Polski, aby polec w szafie na długie lata. Koszula dodatkowo popadła w niełaskę, bo komu nie pokazałam to wybuchał śmiechem, że pewnie nosiła ją jeszcze ha, ha Heidi. Było minęło :P.

Torebkowa zieleń uzupełniona delikatnym zielonym wzorem na koszuli, torebkowy zamsz zespojony z zamszową ramoneską, reszta w neutralnej czerni. Całość wyszła rodem z pogranicza Nowego Orleanu i Texasu, więc przypuszczam że nie wszystkim przypadnie do gustu :). Jak dla mnie może być "schön".

P.S. dodam tylko że torbę wybierała zawsze stylowa Siostra Malina, która nas czyta, zatem dzięki! :P :)


Kurtka - Orsay
Buty - Lasocki
Spodnie - Orsay
Torba - Słoń Torbalski
Kapelusz - H&M
Bluzka - nn
Muzyczny wykon na torbie w grilowni zakończył się niepowodzeniem... ;)
...dobrze, że z muzykowania nie żyję, bo do kapluesza ani grosz nie wleciał

piątek, 6 listopada 2015

HISTORIA (MODY) ZATACZA KOŁO :)


Niedawno oglądałam całkiem sympatyczny film „Wiek Adeline”, w którym pewna niespełna 30-letnia kobieta w wyniku przyrodniczego zbiegu okoliczności przestaje się starzeć. Noo, można by powiedzieć marzenie każdej z pań :). Taka „łaskawość” przyrody okazuje się jednak nie taką znowu łaskawością, lata mijają, Adeline wygląda jak własna córka, później jej córka wygląda jak jej babcia, swoje problemy mają itp., żeby już za dużo nie zdradzać.

Co mnie w filmie urzekło, to podróż Adeline przez cały XX wiek, w którym ona wygląda ciągle tak samo a jednak inaczej, bo moda się zmienia, a Adeline chcąc nie chcąc musi za nią podążać. I właśnie taka wycieczka jest inspiracją dzisiejszej sesji. Z góry dodam, że sukcesem jest iż w ogóle się odbyła, bo jeszcze przed wyjściem z domu do mych uszu dotarły słuchy, że połączenie tych butów z tymi spodniami i do tego jeszcze rajstopami (no co, w końcu mimo że słońce, to już nie lato :P) jest najgorszym połączeniem EVER.

W sumie dziwić się co nie ma, bo kiedy wiosną tego roku zobaczyłam na zdjęciach z wybiegu culotte, stwierdziłam, że obrzydliwszych spodni nie ma, i nie ma też mowy, że je kiedykolwiek ubiorę. NEVER! I właściwe nic nie zapowiadało, że zdanie zmienię, do momentu przypadkowego spotkania pod koniec sierpnia na wyprzedaży w h&m na brązowych, pseduozamszowych dzwonów za 30 zł . Od razu w mojej głowie pojawiła wizja Nowego Yorku lat 70’ skąpanego w słodkim brown suede, polały się rytmy r&b i wiadomo, spodni już z rąk nie wypuściłam.

Całość wygląda dokładnie tak, jak sobie wyobrażałam: czapeczka (była już na blogu w zeszłym roku), syntetyczna etola zamiast biednego, śniętego lisa, oraz kolejna prawdziwa perełka w moich zbiorach - pochodzące z lat 70’ okulary słoneczne Mamy, nazywane przeze mnie od zawsze „Pszczółkami”. Polskie, na których widnieje logo opta Katowice, model - EWA.

Podczas przygotowań stwierdziłam, że w tym zestawie bardzo dużą rolę odgrywają same dodatki. Zaczęłam się nim bawić i zauważyłam, że zmiana chociażby kapelusza, może mnie spokojnie przenieść na nowojorskie ulice lat 20’. Kapelusze, etole, automobile itp. (Ale czy dobrze kombinuję?? Tu musiałaby się wypowiedzieć nasza ekspertka od Historii Mody :)).

Na koniec zostawiłam współczesność. Odrzuciłam wszystko co zbędne, zostając właściwie w kurtce, spodniach i butach, co ze względu na obecną dzwonową modę nie wydawało mi się przegięciem - zgodnie obecnymi trendami, minimalistycznie, w jednej kolorystycznej tonacji, a i tak podczas wycieczki przez miasto różne osoby zawieszały na mnie swój ciekawski wzrok.


The 70'...



The 20'...



Today...


Kurtka - Orsay
Buty - Lasocki
Spodnie - H&M
Kapelusz - Stradivarius
Kaszkiet - Reserved
Rękawiczki - Orsay
Etola - Orsay

A dzisiaj będzie niespodzianka :)
Nieprzypadkowo dziś jest post historyczno-modowy, i wywołana nasza ekspertka Laura Maria. Otóż jakiś już czas temu dostałam od Niej zaproszenie do Liebster Blog Award. Dziękuję :)


1.Jest coś czego nie lubisz, a wszyscy inni zdają się uwielbiać? A może na odwrót?
Święta Xmas, objawiającego się inwazją przerośniętych krasnali w Centrach Handlowych od początku grudnia, i corocznym zawodzeniem Georga Michaela o zeszłorocznych świętach.
2.Czego da się nauczyć tylko z wiekiem?
Pokory i cierpliwości
3.Jaki zapach kojarzy Ci się z dzieciństwem?
Gumy balonowej Donald, oranżady we woreczku, perfum 4711 których używała Prababcia (okropne dusiciele)
4.Pies czy kot? A może złota rybka?
Od 7 lat jest rudy kot. Jest tak dziki, że robi za kilka zwierzaków,
5.Gdybyś miała wybrać jedną piosenkę, która najlepiej opisuje twoje życie, co to byłby za utwór?
When The Saints Go Marching In - bo jest flow, bo jest blues, bo "Lord, I want to be in that number When the Saints go marching in"

6.Na co najczęściej narzekasz?
Jak to w Polsce - no pogodę.
7.Miasto czy wieś?
Wieś
8.Ulubiona metoda na relaks?
Rower
9.Na co marnujesz najwięcej czasu?
Staram się go oszczędzać.
10.Opowiedz o najdziwniejszej rzeczy, którą zrobiłaś w życiu.
Zżarłam laskę cynamonu, pytanie tylko po co? Tak, dla fanu - bo nie wiedziałam, czy potrafię.
11.Co najbardziej zaskoczyło się w blogowaniu?
Że ktoś jednak ma ochotę mnie czytać :)


I coś ode mnie:

1. Blog modowy czy szafiarski ?
2. Wakacje: Bałtyk czy hiszpańskie tropiki?
3. Lepiej na co dzień dobrze zjeść, czy podobać się Bradowi Pittowi?
4. Mój autorytet?
5. Ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy?
6. 5 min do wyjścia - mój zestaw awaryjny to ... ?
7. Kawa czy herbata?
8. Dlaczego „dwie kawy i dwie wuzetki”?
9. Jak się nazywa miasto nad Wisłą? Dla ułatwienia dodajemy, że jest to imię króla, który zostawił Polskę murowaną.
10. Pytania są tendencyjne?
11. I moje ulubione pytanie, które zawsze zadaje: Real Madryt czy FC Barcelona? :D

Jako, że z decyzyjnością u mnie ciężko, bo wszystkie blogi, które czytuję są moimi ulubionymi, dla tego proszę każdą i każdego z Was - kto ma ochotę niech dołączy do zabawy, i odpowie na moje pytania!! Będzie mi niezmieeeernie miłooo!!! :)